Do tego filmu nieodzownie potrzeba dużego ekranu i głośników wpijających w fotel siłą dźwięku. Tak , najogólniej, można by powiedzieć o filmie Dominica Sena 60 sekund. Tylko Amerykanie potrafią w taki sposób tworzyć filmy i chwała im za to, wybitne, komercyjne osiągniecie. Film wart jest każdej minuty, a nawet prosi się o jeszcze z podkreśleniem dużego ekranu i głośników i, oczywiście, zamierzona rezygnacja z głębi dramatycznej pozwala na sięgnięcie po popcorn lub kanapkę z klopsem mielonym i litrami sosów, jak kto woli wetrzeć paluszki w koszulkę. Film 60 sekund oferuje rozrywkę na typowo amerykańskim poziomie konsumpcji, "razi" wieloma ozdobnikami - mój najlepszy: sex w kradzionym aucie - och, zrozumie ten , kto lubi się całować w tańcu lub kochać spontanicznie, bez czekania do zmroku. W zasadzie film nie poddaje się krytyce, tym bardziej, że taka tematyka to masówka niczym produkcja kiełbasy dla Hollywoodu, ja pozwolę sobie na kilka uwag. Moim zdaniem film, byłby lepiej doszlifowany, gdyby miał więcej garażowych żartów ( mniej baśni o jednorożcu i zranionym przez postrzał chłopcu dla przestrogi) i w kluczowym pościgu całkowite wyciszenie dźwięków muzyki na rzecz: silników ryk, tarcia kołami i dociskania pedałów gazu do dechy - wydaje mi się, że to, by mocniej wryło odbiorcę razem z fotelem. Tak, czy inaczej, bardzo fajna zabawa.